No products in the cart.
Wszystko, czego nie miała – początek
Początek
Pamiętam początek. Chyba początek. Kiedy tutaj trafiłam i kiedy wszystko się zaczęło.
Ten pierwszy był niewinny. Jak dawno, dawno temu. Jak za górami, za lasami. Tylko że to nie było za górami, za lasami, tylko tutaj, blisko, obok mnie. Taki właśnie był ten pierwszy początek.
A ten drugi?
Ten drugi początek był już mniej niewinny, mniej niespodziewany. Gdybym myślała, mogłabym się tego spodziewać, ale nie myślałam, bo wtedy żyłam beztrosko. Dopiero kiedy tam trafiłam, zaczęłam się zmieniać.
Tutaj. Siedziałam na łóżku z kolanami przy klatce piersiowej i pamiętnikiem w ręce i kombinowałam, jak kontynuować. Wkładałam do ust długopis i myślałam.
Możemy się na coś umówić?
Nie podam daty, bo nie pamiętam. Pamiętam miesiąc, ale nie konkretną datę.
Koniec października. Ten czas był inny od pozostałych i wpisał się w historię Polski, bo wtedy wszystkie cmentarze zostały zamknięte. Halloween odwołano, święto zmarłych odwołano, Zaduszki odwołano. Wtedy jeszcze widziałam świat. Drugiego listopada był moim ostatnim dniem na wolności. Kolejnego dnia obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu. Nie, nie zostałam porwana. Nie, nie zostałam skrzywdzona, ale tam się obudziłam. Wujek opowiedział mi, że właśnie ogłoszono zakaz wychodzenia z domu. Musieliśmy się ratować, starać się przeżyć, ale byłam za daleko od domu. Nie zdążyłabym wrócić i nie miałam innego wyjścia, niż pojechać z wujkiem i schować się w bunkrze. Kiedy byłam już w drugim pomieszczeniu, tym, które bardziej przypominało mieszkanie, wujek jeszcze tego samego dnia powiedział mi, że drugiego grudnia wojsko wyjechało na ulice miast, że cała Polska została zamknięta, a na zakupy można wyjść jedynie z przepustką.
Tak strasznie tęsknię. Żałuję, że nie posłuchałam rodziców i nie wróciłam od razu ze szkoły do domu. Miałam jednak szczęście, że wujek był w pobliżu. Wsiadłam w pośpiechu do jego samochodu i przyjechaliśmy do domu wujka. Musieliśmy zamknąć drzwi i schować się przed wszystkimi, potem dopiero… W nocy, kiedy był mniejszy ruch, kiedy ryzyko było mniejsze, wyjechaliśmy. Zaspana wsiadłam do samochodu i znów zasnęłam, a wujek zabrał mnie poza miasto. Schował mnie w jakiś budynku w piwnicy. Wujek Roman nie był do tego przygotowany. Nikt nie był.
Trafiłam tam po drugim listopada – trzeciego albo czwartego. A potem było już nic. Wujek zostawił mnie tam na długo. Bardzo długo. Byłam w pomieszczeniu bez okien, którego mury były nagie i chłodne. Miałam tam jedynie małą lampkę, łóżko, a obok niej szafkę, skąd brałam prowiant. Jedzenia ubywało, a wiadro, do którego siusiałam, powoli się zapełniało. Smród robił się nie do zniesienia. Chodziłam na spacery od łóżka do drzwi i wracałam. Potem ponownie spacer w to samo miejsce. I znowu, i znowu. Siadałam też na zimnej posadzce koło łóżka i zapalałam lampkę. Gapiłam się w jeden punkt w murze. W największą dziurę między jedną cegłą a drugą. W ubytek po fudze. A potem gasiłam lampkę. Włączałam ponownie pstryczek i światło się zapalało, widziałam dziurę w fudze. Potem robiło się ciemno.
Pstryk… Pstryk… Pstryk…
Szukałam zajęcia, sposobu za zabicie nudy.
Bawiłam się też w śnieżki. Wyciągałam z szafki bochenek chleba i rozmaczałam go w wodzie, w misce. Urabiałam tak dłuższą chwilę, po czym lepiłam kuleczki. Moim celem była dziura w fudze. Z odległości łóżka nie udawało mi się trafiać, dlatego musiałam podejść bliżej. Z odległości trzech kroków było już łatwiej. Gdy śnieżki się skończyły, trochę oszukiwałam. Pozbierałam z podłogi przy ścianie kleksy, które nie zdołały się przykleić, i zapchałam nimi dziurę w murze. Poszło mi to bardzo dobrze. Kiedy śnieżki wyschły, wyglądały już o wiele lepiej. Tak, jakby właśnie tam miały być.
Pstryk… Pstryk… Pstryk…
I znów bawiłam się lampką, zastanawiając się, jakie jeszcze zadanie zrealizować.
Spojrzałam wówczas na butelkę wody, zachciało mi się siusiu. Podbiegłam do wiaderka, ściągnęłam majtki i usiadłam na nim. Obrzeża z metalu były bardzo zimne. Kolejny spacer. Do drzwi i z powrotem do łóżka, i tak dwa razy.
I znowu lampka.
Pstryk… Pstryk… Pstryk…
W końcu ogarnęła mnie wściekłość, chwyciłam lampkę u nasady i rzuciłam nią o ścianę. Nastała ciemność. Położyłam się do łóżka i zaczęłam patrzeć w nicość, jedynie czerń.
W którymś momencie zabolał mnie brzuch poniżej pępka. Mocno zakłuło. Napięłam mięśnie i objęłam go dłońmi, jakbym chciała mu powiedzieć „ciii”. Znowu zachciało mi się siusiu, a pęcherz bolał coraz mocniej. Nie wstałam jednak, bo było ciemno. Bałam się, nie lubię ciemności.
Zamknę oczy, żeby usnąć, bo jak usnę, to przestanie boleć – pomyślałam. Zamknęłam oczy i czekałam.
– Mama… Mamusia… – szeptałam z nadzieją, że jeśli będę powtarzać to słowo, to właśnie ona mi się przyśni. – Mamusia. – Przycisnęłam dłonią jeszcze bardziej brzuch. – Mamusia… Tatuś… Natalka…
Nikt nie pamięta początku snu. Stałam na korytarzu z plecakiem i czekałam. Na początku zdezorientowana, ale szybko odnalazłam się w tym śnie i zawołałam mamę, która od razu wybiegła z kuchni na korytarz i zapewniła mnie, że jest gotowa. Wsiadłyśmy razem do samochodu i ruszyłyśmy do jej pracy. Mama miała pracującą sobotę, a ja uparłam się, że pojadę z nią. Mama się zgodziła. Cztery godziny pracy szybko minęły. Siedziałam z nią przy biurku na osobnym fotelu, a kiedy umówieni klienci przychodzili podpisać umowę, to na chwilę uciekałam za zaplecze, aby jej nie przeszkadzać. Słyszałam jej piękny głos delikatnie przyciszony przez dzielące nas drzwi. Kojący, uspokajający. Opowiadała o telefonach i chociaż nie do końca rozumiałam, o czym mówi, to i tak słuchałam z zaciekawieniem, popijając herbatę i pałaszując ciastka pieguski.
Otworzyłam oczy. Chyba spałam. Głos mamy zniknął, ciastek już nie było, a ja zamiast siedzieć na fotelu, leżałam na łóżku. Musiałam spać, bo brzuch przestał mnie boleć. Działało!
Od tego czasu wiedziałam, co robić, kiedy dzieje się coś złego.
Każdy kolejny dzień stawał się coraz większym piekłem. Nie podnosiłam z łóżka, bo było za ciemno, tylko przesuwam się po nim w stronę szafki. Dni się rozmywały, ja się rozmywałam. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość… Straciłam poczucie czasu i przestrzeni. Towarzyszyła mi jedynie przerażająca ciemność. Czarna otchłań i nic poza tym. A ja tkwiłam wciąż w tym samym łóżku z nadzieją, że za chwilę otworzą się drzwi.
Pamiętam, że byłam głodna i musiałam coś zjeść. Wzięłam z szafki metalową miskę i wyciągnęłam jakieś pudełko. Macałam je, macałam, aby wyczuć, co wybrałam, jednak nie potrafiłam odgadnąć. Chciałam zrobić ponownie pstryk-pstryk, ale nie miałam już czym. Lampa leżała gdzieś rozbita na podłodze. Tak jak ja. Otworzyłam pudełko. W środku była torebka foliowa z miękką zawartością. Otworzyłam ją i wylałam to coś do miski. Nie miało zapachu i w dotyku przypominało glut, ale zaczęłam jeść. Byłam strasznie głodna. Zjadłam część, a resztę odłożyłam na podłogę obok łóżka.
Ciągle kłuło mnie w podbrzuszu. Kiedy nie mogłam już wytrzymać, wstawałam. Po omacku, trzymając się ściany, posuwałam się w stronę wiaderka.
Przeczytaj książkę, zamów TUTAJ
Wiesz po przeczytaniu tego fragmentu nie mogłam pozbierać się na umyśle.Ksiazka zamówiona przez koleżankę czekam .To prezet urodzinowy od niej….taki wrazliwiec jak ja będę czytać w wykryciu przed domownikami. Dziękuję za to ,że jesteś z tak piękną twórczością…pisz tym prosty zrozumiałym dla wszystkich słowem..Pozdrawiam Ulka.
Mam już książkę , dziś dostałam od koleżanki ..WOW będzie co przeżywać .. .. POZDROWIONKA DAWIDZIE i SERDECZNIE DZIĘKI .. ULKA